Przez lata i kontynenty cz. 2

Jeszcze raz chcielibyśmy napisać o książce Janusza Kamockiego „Egzotyczne podróże etnografa” coś więcej, niż zawiera notka na tylnej stronie okładki. Chociaż znajomość języków obcych, która jest coraz większa, ułatwia podróżowanie, to jednak równie istotna jest znajomość lokalnych uwarunkowań, a i zdrowa dawka humoru nie zaszkodzi, o czym świadczy epizod autora w Indonezji:

Przyjeżdżam, wchodzę do dużego pomieszczenia przedzielonego barierką, po jednej stronie czekają pokornie petenci, po drugiej paru urzędników rozmawia, czyta gazety i popija kawę. Podchodzę do bariery, podsuwam urzędnikowi pismo z ambasady i paszport i słyszę besok (jutro). W odpowiedzi mówię głośno „paszport” – urzędnik podnosi oczy, widzi że petentem jest cudzoziemiec, więc grzecznie wyjaśnia: tomorrow. Rozkładam ręce i znów pakuję mu pod nos paszport. Cóż, cudzoziemiec nie rozumiejący po angielsku jest rzadkością, więc koledzy próbują pomóc urzędnikowi. Słyszę po francusku demain – rozkładam ręce, bitte morgen – to samo, nawet któryś zna język rosyjski i wygłasza pożausta, prijdzitie zawtra. A ja nic, tylko podaję paszport i pokazuję, że czekam na pieczątkę. Cóż robić z takim durniem, z którym nie można się dogadać w żadnym języku, a tymczasem kawa stygnie, gazeta nieprzeczytana – nie ma rady, dla świętego spokoju wbijają mi upragnioną pieczątkę, chowam dokument – i w tym momencie nagle ogarnia mnie językoznawcze olśnienie i z najmilszym uśmiechem mówię terima kasih, dziękuję też odpowiednio innym rozmówcom: thank you, merci, danke schen, spasibo… Ogromny wybuch śmiechu po obu stronach lady świadczy o dużym poczuciu humoru Indonezyjczyków.

Widząc coś wspaniałego na co dzień, szybko przestajemy się tym zachwycać. Widząc coś niezwykłego na co dzień, przestajemy się temu dziwić. Trzeba dopiero kogoś z zewnątrz, by na nowo się zadziwić, np. … pożarem buszu:

W końcu ruszamy i mogę podziwiać niesamowity widok: jedziemy przez płonącą dżunglę. Na nikim oprócz mnie nie robi to wrażenia – jest to rzecz normalna. Ot, busz się pali. Jedziemy kilometrami przez pogorzelisko, czasem z tej czy tamtej strony pokazują się płomienie, nie na tyle jednak duże, by mogły nam zagrażać.